O wyborze tej marki i tego modelu zadecydował właściwie przypadek. Bez cofnięcia się jednak głębiej w czasie, nie opowiemy tej historii. Zatem po kolei…
Lata temu, przechodząc pasażem w CH Promenada w Warszawie, mijaliśmy stoisko Suzuki. Wystawione były dwa auta. Grand Vitara w wersji 5 i 3-drzwiowej. Rzecz jasna były to samochody kompletnie poza naszymi możliwościami, ale pokusa zajęcia fotela w taaaakim aucie była ogromna. Co nam szkodzi? Wszak po te auta tam wystawiono. Wnętrza były pachnące nowością (ach, ten zapach nowego samochodu!), auta kapitalne, fajne 4×4 w nowoczesnym wydaniu. Wspaniałe, ale mogliśmy tylko marzyć. Po prezentacji i pobraniu folderów opuściliśmy pachnące nowością fotele i z mocnym postanowieniem, że „kiedyś”… opuściliśmy stanowisko demonstracyjne.
Wiele lat później faktycznie, staliśmy się właścicielami Grand Vitary (II). Auto sprowadziliśmy indywidualnie ze Szwajcarii. Piękny, szafirowy kolor, nienaganny stan, pancerna 2-litrowa jednostka benzynowa. Po prostu realizacja jednego z marzeń.
Kilka wyjazdów, próby w lekkim terenie. Pierwsze zabawy reduktorem i zapinaniem blokad. Oczywiście mieliśmy świadomość, że to nie Patrol do topienia po klamki. My raczej tez nie typowi off-road’owcy zatem – auto w sam raz dla nas.
Zobaczcie krótki film o naszym Jeepie:
Grand Vitara – strata auta
Cóż, długo się tym samochodem nie cieszyliśmy. Wkrótce skradziono nam ją spod bloku. W zasadzie niemal na naszych oczach. Bezczelnie, w biały dzień. 40 minut po zaparkowaniu auta w zatoczce naprzeciwko bloku, w którym mieszkaliśmy. Złodzieje wiedzieli po co jadą. Mieli już skopiowane dostępy (bezkluczykowe) i komputer.
Strata była bolesna, choć ktoś powie – to tylko samochód. Ot, kradzież jakich wiele. Niemniej, to było nasze pierwsze auto, które tak polubiliśmy. Poprzednie „plaskacze” traktowaliśmy dość utylitarnie. I mimo, że je lubiliśmy to jednak nie było to „to”.
Po wypłacie odszkodowania (co również było przygoda sama w sobie – podobnie jak niezapomniana wizyta na komendzie na Grenadierów (swego czasu chyba najgorsza komenda w Warszawie) wróciliśmy do auta małego – „plaskacza”.
Minęło parę lat i powróciła tęsknota za 4×4. W planach pojawiły się wyjazdy, w których przydało by się większe auto, z przynajmniej przyzwoitą dzielnością terenową. W naszym Hyundaiu i30 spaliśmy w Norwegii – da się, oczywiście. Trudno to jednak uznać za w miarę choćby komfortowy wypoczynek. Oczywiście – mając doświadczenia ze spania zimą z jamach śnieżnych czy biwakach na dziko – nie było to jakoś szczególnie mocno odczuwalne, ale… Przyjmijmy, że zaczęła przeważa kwestia prześwitu, braku blokad czy napędu 4×4.
Zaczęliśmy się rozglądać od niechcenia po rynku. Na początku planowaliśmy powrót do przeszłości – czyli zakup Grand Vitary II-ki, rocznik około 2007. Oczywiście kryteria jasne: 2-litrowa benzyna, automat. Oczywiście w tej konfiguracji ten samochód nie jest demonem dynamiki czy prędkości. Ale przyzwoite spalanie i „pancerność’ jednostki napędowej rekompensują tę mankamenty. Zresztą, w tym kraju to może dziwne, ale można jeździć przepisowo. Po prostu należy planować nieco więcej czasu…
Wróćmy jednak do meritum. Jesteśmy tu i teraz.
Szukamy Grand Vitary
Wydawać by się mogło, że będziemy mieli problem raczej ze zbyt dużą ilością ofert. Suzuki to jednak wciąż w miarę przystępne cenowo i popularne auta. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
Rynek zalany autami w dieslu (HDI Peugeot’a). Do tego przeważająca większość z manualną skrzynią biegów. Takie oferty odrzucamy i szukamy benzyny w automacie. Koniecznie wersja 5 drzwiowa.
Samochody, które zostają po zawężeniu kryteriów.. Cóż. Można by o tym napisać osobną opowieść. Raz, że białe kruki a dwa – jak już jest, to podczas oględzin odkrywamy nadkola „wykończone” srebrzanką, dziwne układy właścicielskie, korozję typu „Ruda tańczy jak szalona”.. Dramat. Konsultuję się z ludźmi, którzy „siedzą” w off-roadzie.
Pajero. Wersja III lub, jeśli budżet pozwala – IV. Jest tylko jedno ale. Łuszczące się zbiorniki paliwa i (dzięki temu) „padające” pompy paliwa. Rejestruje się na forach tematycznych (ginące niestety platformy, a FB to nieprawdopodobny śmietnik informacyjno-gramatytczno-stylistyczny, ale to znów temat na osobny felieton). Zaczynam kopać.
Zatem – szukamy Mitsubishi Pajero. Wersja „long”, III lub IV. Mała dygresja. Mitsubishi Pajero to było pierwsze auto, za kierownica którego usiadłem jako kierowca. Poza droga publiczna, szerokie polany bez drzew, ja bez prawa jazdy. Grupa dzieciaków i dumny wujek (nota-bene – fantastyczny facet!). Ale gdy padło pytanie: Ty następny? Odpowiedziałem twierdząco. Podpatrując wcześniej starszego brata, wykonałem ten nonszalancki, ale jakże ważny ruch dźwignia zmiany biegów – sprawdzając czy jest luz. Po czym (znając zasadę działania sprzęgła, bo mechanikę zawsze lubiłem) wrzuciłem bieg i pojechałem. Oczywiście, to były spokojne jazdy ‘2-ka bez gazu’. Ale frajda ogromna. A duma jaka! Tak więc Pajero w pewien sposób związane ze mną było od tamtego momentu.
Dzwonimy, rozmawiamy, jeździmy, oglądamy.
Dramat. Po prostu dramat. Auta, które w ogłoszeniach lśnią od wspaniałości okazują się zupełnie czym innym. Piękna IV-ka, ładny kolor, lakier lśni. Duże koła. Jakiś lift. Cena nie mała, ale „do negocjacji”. Niedaleko naszej wsi – umawiamy się i jedziemy.
Auto wysokie. Bardzo wysokie. Ogromne koła. Wygląda imponująco. Wychodzi do nas właściciel. Strój myśliwski zdradza, że samochód raczej widział teren. Podobno nie ale… kępy uschniętej trawy wbite w elementy podwozia raczej na to wskazują. Jazda próbna uświadamia nam, że samochód jest sztywny. Dramatycznie sztywny. Niby wszystko działa, ale środek wygląda na mocno zużyty. Jakiś taki zaniedbany. Mając przed oczami strój właściciela widzę oczyma wyobraźni martwe jelenie na pace.. brrr…
Kolejne auto w Białymstoku. Na zdjęciach całkiem fajne. Oględziny na miejscu pokazują jak zaniedbany może być samochód. Pęknięte lusterko, tanie LED’y jako światła pozycyjne – migają, jednego nie ma. Wersja IV czyli xenony. Wchodzę pod auto i widzę pourywane dźwigienki od mechanizmu samo poziomowania. Na pytanie odnośnie tego tematu właściciel wzrusza ramionami: „on tak jeździ i jest ok.”. Nie jest. Wczołganie się pod auto pozwala jeszcze na obnażenie dużej ilości korozji. Ogólne wrażenie – samochód strasznie zaniedbany. Aż szkoda.
Mitsubishi Pajero – już nasz, ale…
Mamy strzał w 10. Tak się przynajmniej wydaje. Auto niedaleko nas, cena dość wysoka, ale może warte ceny? Wizyta, właściciel – pełna kultura. Miło się rozmawia. Oglądamy auto – ładnie utrzymane, nie „zamęczone”. Widać, ze zadbane. Silnik pracuje równo (pierwszy nasz diesel więc mamy obawy).
Wracamy do domu w emocjach. Samochód piękny. Duży. Te auta są po prostu duże. Umawiamy się z właścicielem na wizytę u mechanika. Warto podpiąć komputer, sprawdzić stan elementów – wtedy podejmiemy decyzję i/lub ewentualne negocjacje. Przy cenie auta to nieduży koszt.
U mechanika pojawiamy się wcześniej, niebawem nadjeżdża „nasze” jak mamy nadzieję – „Pajero”. Na komputerze „czysto”, silnik pracuje bez zarzutu. Inspekcja pod spodem. Cóż. Skrzydła opadają. W elementach konstrukcyjnych duża korozja. W jednym miejscu pięść można włożyć. Trudno oszacować koszty napraw – całość trzeba by najpierw oczyścić i zdiagnozować. Cena za samochód mała nie jest. Ale po konsultacjach z mechanikiem odpuszczamy. Zbyt dużą niewiadomą jest stan elementów. Koszty będą na pewno, ale nie wiemy jakie. Właściciel zdziwiony – nie wnikamy, może faktycznie nie wiedział.
Jesteśmy zniechęceni i nieco zrezygnowani. Wraca myśl o Grand Vitarze. Tańsza w zakupie. Jest też ewentualnie Toyota land Cruiser (90 lub 120), ale ceny są tu dużo wyższe a i stan aut niewiadomy. Tak, Toyota też koroduje ;). Wracamy do punktu wyjścia.
A może Jeep?
Któregoś dnia opowiadamy o przygodach z szukaniem auta naszej koleżance – sąsiadce. Mówi, że jej znajomi niedawno kupi fajny samochód – to Jeep. Nie zna dokładnie modelu i szczegółów, ale mówi, że są bardzo zadowoleni. Hm, Jeep? Zupełnie tej marki nie braliśmy pod uwagę. Trudno powiedzieć czemu. Zaczynamy więc szperać, szukać i znów – nieocenionym źródłem wiedzy stają się fora tematyczne. To wymierające platformy, ale zdecydowanie lepsze niż wszelkie grupy Facebookowe, na których dokopanie się do informacji graniczy z cudem, a i jakość wypowiedzi/materiałów pozostawia nieraz wiele do życzenia. Ale, nie o tym…
Rejestruję się na forach:
https://www.jeep.org.pl/forum/
przeglądam http://jeepnieci.pl/
Jest co czytać. Szukam informacji o modelach, typowych wadach i usterkach i opinii o właściwościach terenowo/podróżnych modeli, które cenowo możemy brać pod uwagę.
W międzyczasie umawiamy się ze znajomymi na prezentację ich Jeepa. Auto prezentuje się bardzo fajnie. Duże, masywne, czarny kolor podkreśla bryłę. To model Jeep Grand Cherokee WH – wersja z 2008 czyli polift, ale jeszcze z 3 litrowym dieslem Mercedesa. Mamy okazję się przejechać. Czuć, że mamy do dyspozycji duży moment, auto jest ciężkie, ale przyspiesza sprawnie i bez zwłoki. Grand Vitara wygląda przy nim bardziej filigranowo.
Ok, jest pomysł, jest działanie. Rozglądamy się za Jeepem. Szukamy modelu z ta właśnie jednostka napędową, ale raczej przed lifta – najlepiej ostatni rocznik przedliftowy. Co ciekawe, ten model Jeepa produkowany był stosunkowo krótko – od 2004 roku do 2010.
Model, który mogliśmy również brać pod uwagę to Jeep Commander. Niby większa buda, nieco dłuższy, na pewno wyższy (wygodniej spać!). Ale… bryła nie należy, mówiąc oględnie, do najpiękniejszych. Klocek. Po prostu klocek. Co by nie mówić – auto powinno nam się również podobać. Walory walorami, ale wygląd jednak też ma znaczenie.
Poszukiwania Jeepa
Nastawieni na ponowne, powolne poszukiwania i rozczarowania, natrafiamy dość szybko na ogłoszenie, w którym auto ma co prawda niemal 340 tys. km przebiegu, ale wygląda przyzwoicie. Ops również jest precyzyjny, VIN podany, kontakt po rozmowie telefonicznej dobry… Do tego lokalizacja – po prostu po drodze na naszą wieś, zatem zupełnie bez zobowiązań i planów postanawiamy podjechać i obejrzeć auto jadąc na weekend na wieś. To model Jeep Grand Cherokee WH z 2007 roku. (CRD – diesel Mercedesa OM642)
Wpadliśmy jak śliwka w kompot. Auto okazuje się zadbane, nie skorodowane, silnik ładnie pracuje. Z właścicielem fajnie się rozmawia, przedstawia udokumentowane naprawy, wymiany płynów i wszelkie rzeczy, które były robione. Od razu wspomina o drganiach na kierownicy obiecując podjechać z tym tematem do warsztatu (okazuje się później, że to niedoważone koło powodowało problemy).
Mamy możliwość przejechać się swobodnie. Zapiąć napędy, rozpędzić auto na drodze dwupasmowej. Poskręcać, pohamować. No, ale przecież nie przyjechaliśmy go kupić. To wszak pierwszy Jeep, którego oglądamy (pomijając prezentację znajomych). Hm, ale auto wydaje się warte ceny. Mimo, że jesteśmy tu tylko “przy okazji”, podłączam się pod komputer (OBDII), wczołguję się pod auto, oceniam korozję, szarpie za wały szukając luzów (wiedza z forum!) i patrzę czy nie ma wycieków oleju (cieknący wymiennik ciepła – “chłodniczka oleju” to typowa usterka w tym modelu). Kończymy wizytę z galimatiasem w głowach.
Jedziemy na wieś z myślą, że może jednak zdarzają się po prostu okazje. Że są uczciwi sprzedający i auta w stanie, który jest bardzo przyzwoity (jak na 15 letni samochód). Zamawiamy płatne reporty (mając VIN) i sprawdzamy historię ewentualnych szkód. Czysto.
Konsultujemy jeszcze sprawę z mechanikiem i umawiamy wstępnie drugą wizytę u właściciela. Tym razem z mechanikiem, który Jeepy zna dobrze.
Oględziny przebiegają pozytywnie i jedynie pozostaje kwestia decyzji oraz ewentualnej negocjacji ceny. Tak czy tak w aucie są pewne rzeczy do zrobienia.
Finał jest znany – stajemy się właścicielami Jeepa Grand Cherokee WH. Powrót do domu nie obywa się bez przygód – o tym możecie poczytać tutaj:
Nasz Jeep po jakimś czasie otrzymuje imię: “Jaszczur”. Pieszczotliwe – przyznacie 🙂
Co nas przekonało do Jeepa Grand Cherokee WK/WH?
- Prostota konstrukcji i dość łatwy i logiczny dostęp do elementów (auto stosunkowo łatwo sie rozbiera – czy to prowadząc kable antenowe, czy robiąc przetwornicę czy tez.. wymieniając spalone żarówki kokpitu centralnego).
- Napęd Quadra Drive II – naprawdę robiący robotę w terenie (międzyosiowy mechanizm różnicowy z blokadą, oraz reduktor). Zimą po Bieszczadach jeździło się pewnie.
- Sztywny wał z tyłu.
- Dostępność części (z tym też bywa różnie, ale często jeśli chodzi o silnik to taniej i szybciej dopasujemy coś od Mercedesa)
- Pancerność auta – profile są grube, sztywne. Auto waży powyżej 2 ton. Ale z ta jednostką napędową jest kapitalnie dynamiczne.
- Duży moment obrotowy – w naszym przypadku moc jest podniesiona do ok. 250 KM, moment maksymalny do 562 Nm. ładnie wygładzone krzywe mocy i momentu.
- Możliwości modyfikacji – bagażnik dachowy, osłony, szarpaki, wyciągarka, progi pod hi-lift. Możliwość zabudowy w środku.
- Pewna “logika” konstrukcji auta pozwalająca na samodzielne przeprowadzanie prac i modyfikacji. Nie trzeba wyjmować zbiornika płynu spryskiwacza aby wymienić zarówkę 😉
- Całkiem wygodne spanie po złożeniu tylnej kanapy – aczkolwiek nie składa się zupełnie na płasko (lekko się podnosi).
- Spalanie – przy spokojnej jeździe “po czarnym” to ok 9 L/100 km. najmniejsze spalanie top 7.9 L/100 km. Ale to raczej incydent. jadąc płynnie lokalnymi drogami – ok 8.5-8.9. Wyjazd na Węgry, szutry, asfalt, potem Beskid Niski (lokalne drogi, górki, szutry) – średnio 9.7 L/100 km przy czym auto zapakowane, z zabudową oraz boksem dachowym.
- Zapas mocy i momentu. tam gdzie w Bieszczadach Grand Vitara redukowała bieg, Jeep dzielnie ciągnie dołem nie męcząc się zbytnio.
- Jeszcze poprzedni właściciel wyposażył nasz samochód w przyzwoitą stację multimedialna (Pioneer) – nie jest to może najnowszy model ale pracuje wzorowo, działa z Android Auto oraz Apple CarPlay.
- Ogólna dzielność terenowa, którą można uzyskać po odpowiednich modyfikacjach.
- Dostępne oprogramowanie diagnostyczne (na komputer: Appcar DiagFCA, na smartfona: Jscan – bardzo przydatny w trasie) – dla każdego właściciela (oprogramowanie płatne). Dzięki temu możemy szybko diagnozować usterki (np. wadliwy moduł świec, czy uszkodzoną, konkretną świecę żarową). Ja dzięki temu znalazłem uszkodzony czujnik parkowania – wymieniłem i gotowe! Oprogramowaniem możemy również sprawdzać korekty wtryskiwaczy, programować obniżanie lusterek czy ‘easy entry’ fotela. Można również zaprogramować światła dzienne (drogowe na 30%) Masa opcji – od tych dotyczących komfortu i akcesoriów po poważne ustawienia parametrów systemów (silnik, skrzynia biegów, moduły).
Z jednej strony nie jest to typowy “harpagan” do topienia i upalania w ciężkim terenie (Patrol czy zmota), nie jest to również luksusem pachnący Highlander Toyoty i bajerami, dotykowymi systemami i napędem hybrydowym. To jest prosta, fajna konstrukcja, która dla nas okazuje się optymalna.
A jeśli do tego ktoś lubi “podłubać” w aucie – to model jak znalazł 🙂
Szerokości!
Bajooooo! 😉
Więcej postów z poradami dotyczącymi JEEP-a znajdziesz w zakładce Nasz JEEP
Link do oprogramowania do Jeepa:
2 komentarze
Świetny wpis! Bardzo dobrze się czyta. Dzięki za nietuzinkowe spostrzeżenia. Pozdrawiam:)
Dzięki! Jeepa można kochać lub nienawidzić. Nasz na razie daje powody do tego pierwszego 🙂 (odpukać! 🙂